Nie chcę tu produkować żadnych poradników ani tutoriali. Nie jestem żadnym mistrzem, żeby mieć do tego prawo. Jednak lata pracy nad zdjęciami w ruchu to masa różnych doświadczeń, przemyśleń, a przede wszystkim ogromna ilość błędów i chciałam się nimi podzielić.
Opowiem Wam o kilku latach prób, które doprowadziły do tego, w jaki sposób dzisiaj robię zdjęcia w ruchu.
Ostrość i jak się do niej podchodzi.
Wyrastałam w przeświadczeniu, że zdjęcie musi być ostre. Przysłona 11 lub więcej. Ostrość w całym kadrze.
Kto mi to wpoił? Nie wiem. Jak przez mgłę przypominam sobie jednego z wykładowców na pierwszym roku studiów – ale wtedy już przecież miałam za sobą dość sporo zdjęć na kliszy. Do dzisiaj słyszę peany na temat mitycznej przysłony 11 i dążenia do całkowitej ostrości do tego stopnia, by składać kilka zdjęć w jedno (tzw. Focus stacking. Tak, też tak czasem robię. Ale tylko kiedy mam dobry powód! Opowiem Wam o tym innym razem). Tak czy owak, dziś mam do tego kompletnie inne podejście. Uważam, może błędnie, że jedyne, co każdego z nas ogranicza w fotografii, czy jakiejkolwiek innej sztuce, to to, co się NAM podoba. I już. Wiem, są kanony sztuki. Wiem, są zasady. Ale jeśli czyjąś zasadą jest „zdjęcie ostre w każdej odległości”, to pewnie wystarczy mu aparat w smartfonie. A na zasady mam bardzo specjalną przegródkę w koszu (segregujemy odpady, prawda?).
Ale to jest teraz, natomiast kiedy zaczynałam na poważnie moją fotograficzną podróż, tak naprawdę nie miałam mentora, wzorca, nauczyciela. Uczyłam się wszystkiego sama – pewnie dlatego wszystko tak długo mi zajmowało. Nie bez znaczenia jest też to, że wszystko musiałam wypracować. Na początku nie wiedziałam, na co patrzeć, na co zwracać uwagę, nie umiałam interpretować obrazu. Nie miałam pojęcia, dlaczego jedno zdjęcie wywołuje emocje, a inne nie. Patrzyłam na tę osławioną ostrość, widząc w niej święty Graal całej fotografii świata, i tak też robiłam zdjęcia. Oczywiście nie miałam wtedy pojęcia, że istnieje coś takiego jak panning (pl. panoramowanie). „Wiedziałam” tylko, że WSZYSTKO ma być ostre. Wybierając się zatem na „zdjęcia” na rajdzie lub zlocie, ustawiałam migawkę najwyżej, jak pozwalał histogram (oczywiście, byle tylko przysłona nie spadła poniżej 11, haha). Jak było trzeba, podciągało się ISO (ziarno? Jakie ziarno?) i już. Majstersztyk przy 1/2000 sek. Jak na przykład ten:
Ostry? Ostry. A że samochód wygląda, jakby stał, no cóż… ale jest ostry! Tylko to się liczyło. Do tego jeszcze obróbka jak młotkiem i voila, ramka, ściana, oklaski.
Pamiętam, jak wtedy jakiś inny fotograf dość przykładnie obrugał moje zdjęcie. Poczułam się skrzywdzona strasznie a niesprawiedliwie. Cóż. Teraz widzę, że potraktował mnie niesamowicie łagodnie. Na całe szczęście zmiana jest funkcją życia.
Ruch i co jest w nim ważne.
Zastanówmy się. Co to jest ruch i co nam daje? Co w nas wywołuje? O co chodzi w ruchu? O prędkość. Adrenalinę. Wiatr. Pęd. Zmianę. Dynamikę. Zastanówmy się, co widzimy, kiedy patrzymy na coś, co się porusza. Na świat widziany z okien samochodu lub pociągu. Na samochód, kiedy zasuwa po szosie, a my stoimy na poboczu. Widzimy ostry tylko jeden punkt. Reszta ostra nie jest. Nie może być. Tak pracują nasze oczy.
Z drugiej strony zastanówmy się, co to jest fotografia. Nie, nie chodzi mi o to, że światło, że obraz, że technologia i matryca. Chodzi mi o to, po co się uprawia fotografię. Co się chce uzyskać, kiedy naszą pracę widzą inni. Czy chcemy uzyskać dokumentację świata, czy raczej jego interpretację? Czy chcemy uzyskać wierne odwzorowanie tego, co widzimy, czy też chcemy stworzyć obraz, który wywoła emocje, które odczuwaliśmy, kiedy naciskaliśmy spust? Czasem te dwie rzeczy są kompletnie różne. Kiedy teraz patrzę na to zdjęcie powyżej, widzę, że to zdjęcie to obiektywna prawda. Samochód na drodze w pięknym miejscu. Można powiedzieć, że to zdjęcie dokumentalne. Wierne odwzorowanie momentu. Jednocześnie kompletnie wyzute z emocji, które mu towarzyszyły. Pokażę Wam teraz na inne zdjęcie. Nawet samochód jest dość podobny, też czerwony przedwojenny kabriolet. Tylko fotograf jakby inny (choć wciąż ja).
Co jest w nim innego? Poczucie pędu. Widzimy, że plener jest rozległy i słoneczny. Widzimy samochód i widzimy jego załogę. Nie widzimy szczegółów otoczenia, bo nie są one istotne. Istotne jest, że wóz pędzi przez kadr. Porywa nas dynamika. Gdy nacieszymy się wrażeniem prędkości, doceniamy konstrukcję kadru: kompozycję, kolorystykę, światło. To wisienka na torcie (wisienkowym, oczywiście). Jak odpowiadają niektórzy fotografowie (ci bardziej bezczelni… albo ci bardziej szczerzy…) na pytanie „Tak tam było naprawdę?”: „Nieszczególnie, ale tak to zapamiętałam”.
Te zdjęcia dzieli wiele lat, kilka aparatów, obiektywów, ale co najważniejsze - dziesiątki tysięcy wykonanych zdjęć. Spróbuję skrócić tę epopeję w krótki esej (już widzę, że słowo „krótki” raczej nie jest na miejscu).
Początki prób panoramowania i dlaczego nie podam Wam moich ustawień
Każdy fotograf sportowy lub motoryzacyjny powie, że praktyka jest najistotniejsza. I ja też to powiem. Moje początki panningu to próby na spokojnej drodze w słoneczny dzień. Samochód jechał z prędkością około 40km/h a ja nakręciłam tryb preselekcji czasu, tryb zdjęć seryjnych, tryb śledzenia ostrości (AF C na Nikonie), minimalne ISO (100) i 1/200 sekundy (nie przyzwyczajajcie się do tych nastawów). Kolejną istotną sprawą jest technika. Trzeba stanąć w takiej odległości, by z łatwością skadrować – a zatem w zależności od obiektywu, z szerokim kątem można sobie pozwolić na stacjonowanie na chodniku, z węższym – trzeba się znacznie oddalić. Niektórzy radzą, by wykorzystać statyw i ja w 90% sesji faktycznie z niego korzystam, a już z pewnością przez pierwsze kilka lat (lat!) korzystałam z niego absolutnie zawsze. Łapie się ostrość na zbliżającym się samochodzie, po czym naciska się migawkę i ją przytrzymuje, uruchamiając serię, jednocześnie przesuwając aparat równolegle do przemieszczającego się samochodu. Dzięki temu teoretycznie obiekt – ergo samochód – powinien być ostry, a tło efektownie rozmyte. Z kilku kwadransów jeżdżenia tam i z powrotem, ku zniecierpliwieniu i zgryzocie kierowcy (i samochodu), wyciągnęłam kilka zdjęć, w których gril i maska zachowywały pozory ostrości. Tło było rozmyte… od niechcenia, to najlepsze określenie. Generalnie nie są to zdjęcia życia. Ani nawet niczego nie urywają. Taka lekko zamoknięta petarda.
Po kilku sesjach rozochociłam się i zaczęłam eksperymentować. Obniżałam czas do obłędnych (uwaga, ironia) 1/80 sek. Czasem ustawiałam auto ISO, ale wówczas aparat miał tendencję do przepalania nieba – nie rozumiem, dlaczego, ale generalnie każdy mój aparat, od d90, po d850, ma tendencję do zbyt mocnego „naświetlania kliszy”. Jeśli zatem pozostawię mu za dużo swobody wyboru i zdecyduję się na tryb półautomatyczny (preselekcja czasu w tej sytuacji) i jeszcze dodatkowo auto ISO, mam jak w banku, że niebo wyjdzie białe jak lodowiec w słoneczny dzień. Nie, nigdy nie byłam na lodowcu. Ale tak go sobie wyobrażam. Zatem ustaliłam sama ze sobą, że przy trybie półautomatycznym sprawdzam histogram i dopasowuję do niego ISO, nie pozwalając mądralińskiemu windować go za bardzo.
Potem przyszedł czas, kiedy myślałam, że „mam to” i zaczęłam nieco się panoszyć z moim panningiem. Tryb S (Shutter – preselekcja czasu), 1/100 lub 1/80, ISO 100-200-400-nawet 1000 i jazda. Aż tu nagle przyszło mi robić zdjęcia w cieniu. Cienista leśna droga, nawet w całkiem ładny dzień, to naprawdę nie jest prosty plener. Mimo zwiększania czasu i ISO (i zwalniania samochodu), nie udało mi się uzyskać dobrych efektów.
Ale kiep, kto się nie uczy na błędach.
Wniosek pierwszy: panning udaje się zdecydowanie LEPIEJ przy odpowiednim oświetleniu. Sensor potrzebuje dużo światła, żeby ogarnąć szybką akcję. Lepiej jest też dobrać tło kontrastowe dla obiektu. Jeśli samochód jest ciemny i fotografuje się go w lesie, to ma się spore szanse, że sensor zgłupieje i trafi w szyszkę.
Wniosek drugi: każda sesja jest inna. Każda odbywa się w innych warunkach. Światła jest odrobinę mniej lub więcej, samochód jedzie odrobinę szybciej lub wolniej. Nie ma jednego przepisu na ustawienie aparatu. Mogę Wam powiedzieć, przy jakich ustawieniach zostało wykonane to czy tamto zdjęcie. Mogę nawet poczuć niezdrową dumę, kiedy wykręcę ostre zdjęcie przy 1/20. Ale prawda jest taka, że trzeba odpowiednio dostosować czas naświetlania do prędkości samochodu, warunków oświetleniowych, a nawet szybkości swojego sprzętu. Na koniec ważne nie jest przecież to, jakie się ma nastawy, tylko jaki uzyska się obrazek. Fotografowie rajdowi osiągają piękne rozmycie przy 1/200. Ja, fotograf „normalnych samochodów”, oscyluję wokół 1/50 sekundy. Rowery rozmywa się (tzn tło za rowerami) przy jeszcze dłuższym czasie, o przechodniach nie wspominając. Próby, próby i próby. I znajomość swojego sprzętu. To absolutne podstawy.
Iść za ciosem. Panning z auta
Skoro już ustaliliśmy, że w technice panoramowania najważniejszy jest ruch – pora na pytanie, co ma się ruszać, a co niekoniecznie. Rusza się obiekt, to pewne. By utrzymać jego ostrość, ruszać powinien się też aparat – równolegle do obiektu, czy jest to samochód, rower, pies, koń, ptak, cokolwiek. Ale co z fotografem? A raczej z całą grupą „aparat + przystawka humanoidalna”? Dopóki pozostają równolegle do obiektu, mogą… się wcale nie ruszać. Czyli mogą sobie siedzieć wygodnie w drugim samochodzie (prowadzonym przez kogoś innego, rzecz jasna).
I do takiego wniosku doszłam po wielu latach siedzenia w rowie, by uchwycić przejeżdżające nad nim w pędzie zabytkowe rajdówki. Wystarczy wsiąść do drugiego samochodu, który będzie jechał z tą samą prędkością, co fotografowany samochód, i już tylko zadbać o to, żeby utrzymać aparat bez drgnięć podczas długich czasów naświetlania. Wskazówka: dobrze jest położyć obiektyw na ramie okna samochodu. PS: trzeba koniecznie zadbać, żeby aparat był dobrze przymocowany. Do człowieka oczywiście.
Zaczęłam od dobrego sprawdzonego czasu 1/100. Potem troszkę go obniżyłam. Poszłam na całość i zeszłam do 1/60. A potem… a potem pomyliłam pokrętła i zamiast preselekcji czasu, włączyłam preselekcję przysłony. Sesja, jazda, pęd, prędkość – no, nie zauważyłam, co się stało i pstrykałam, pstrykałam. W domu okazało się, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, że wykręciłam ostre zdjęcia przy czasie 1/20! To znacznie poniżej progu, który uznawałam za moją granicę. I dopiero teraz okazało się, że panning może dawać naprawdę niesamowite efekty. Zwłaszcza, jeśli samochód, który fotografuję, jest zabytkiem i raczej nie jedzie z kosmiczną prędkością. Dzięki wydłużeniu czasu otwarcia migawki można uzyskać efekt, jakby pruł po torze wyścigowym. A co. Tak to przecież zapamiętałaś!
Dalszy ciąg eksperymentów, czyli koniec trybów półautomatycznych
Od kiedy odkryłam ogrom możliwości, jakie daje manipulowanie zaledwie trzema zmiennymi, zapomniałam o istnieniu trybu automatycznego i było to tak dawno, że nawet nie pamiętam, kiedy zrobiłam ostatnie automatyczne zdjęcie, o ile w ogóle je robiłam (serio, nie pamiętam za bardzo), bo jeśli zaczyna się fotografować od Zenita, to raczej musi się ogarniać wpływ przysłony na czas i odwrotnie. Podobnie było przy zdjęciach w ruchu – w końcu przyzwyczajenie do magicznego trybu manualnego nie odchodzi tak łatwo. Kilka sesji później i wiele, wiele zdjęć z kompletnie nietrafioną ekspozycją – bo rzeczy dzieją się za szybko, zaczęłam stosować preselekcję czasu naświetlenia i w sumie to czasem stosuję ją do dzisiaj. Ale niedawno miałam przykrą przygodę. Mianowicie po pewnym czasie nie-robienia panningu „z ziemi” okazało się, że… łagodnie ujmując, kompletnie nie trafiam z ostrością. Zaczęłam się więc zastanawiać, co mogę zrobić, żeby pomóc aparatowi (poza tym, żeby nie robić panningu w pochmurne dni, o czym pisałam wyżej, i ćwiczyć). Doszłam do wniosku, że nie powinien za dużo myśleć. Powinnam zapewnić mu optymalne warunki do szybkiej pracy, czyli ustawić za niego maksymalnie dużo zmiennych. Do nich zalicza się też przysłona. Rezygnacja z trybu półautomatycznego ma też tę zaletę, że definiuje się przestrzeń ostrości. Jeśli w trybie preselekcji aparat uzna, że jest ciemno i otworzy przysłonę na maksa, może się okazać, że ostry będzie tylko kawałek maski, i to niekoniecznie ten, który my byśmy chcieli. Dlatego fotografując coś tak dużego, jak samochód, lepiej byłoby utrzymać przysłonę większą niż 4. W zależności od odległości większą lub mniejszą (im dalej, tym ujdzie mniejsza – czyli niższy numer. Im bliżej, tym bardziej radzę większą – czyli bardziej przymkniętą). Jak mówiłam: im mniej myśli, tym szybciej działa. Teraz raczej wolę sprawdzić histogram na początku sesji i ustalić wszystkie zmienne manualnie, łącznie z ISO zresztą (pamiętacie niebo jak lodowiec? Właśnie dlatego), które najchętniej utrzymuję minimalne. Ale bez przesady. Przy zdjęciach w ruchu dochodzę do wniosku, że lepiej jest podkręcić ISO, niż ryzykować, że sensor tak się zmęczy, że nie trafi z ostrością lub za bardzo otworzyć przysłonę i mieć ostre… pół przedniej lampy, albo, co gorsza, klamkę…
Tryb autofokusa czyli znaj aparat twój
Wspomniałam wyżej, że miałam przerwę w zdjęciach z ziemi. Tak, tak bardzo spodobały mi się zdjęcia z drugiego samochodu, że odechciało mi się moknąć w rowach. Zdjęcia były lepsze, „hit rate” (czyli odsetek zdjęć, które się do czegoś nadają) wzrósł, a kierowcy modeli nie musieli godzinami jeździć w tę i z powrotem, wkurzając się i niecierpliwiąc. Niestety nie zawsze tak się da. Np. nie da się tam, gdzie jest za duży ruch albo tam, gdzie jest za wąsko i samochody nie mogą się od siebie wystarczająco oddalić. Wtedy trzeba znowu wejść do rowu… I nagle zderzyłam się ze ścianą. Ściana wyglądała jak bardzo niewielki odsetek udanych zdjęć (jakiś… 1%?…) i to z niewielką, bardzo niewielką głębią ostrości. Ogromna ilość zdjęć nagle zaczęła wykazywać backfocus (czyli ostrość za punktem, w którym się faktycznie ostrzy). Zaczęłam szukać przyczyny i jednym z wyjaśnień, jakie do mnie dotarły, był niewłaściwy tryb autofocusa. Nie chodzi o tryb ciągły lub stały (continuous lub static). Chodzi o tryb wyzwalania migawki w AFC lub AFS. Mogą być dwa (lub mieszane – w zależności od modelu): tryb spustu migawki lub tryb ostrości. Chodzi w skrócie o to, że w zależności od wybranego trybu, aparat dopuszcza do zrobienia zdjęcia albo wtedy, kiedy naciskasz migawkę – i nie wnika w nic innego, naciskasz i tyle; albo kiedy uzna, że osiągnął ostrość. Całe życie (fotograficzne życie) miałam w trybie ciągłym ustawiony priorytet spustu migawki. Nagle ktoś mi powiedział, że powinnam mieć ustawiony priorytet ostrości, ponieważ to pierwsze ustawienie skutkuje tendencją do backfocusa. Zestresowałam się i poszłam robić próby. I co się okazało? Tryb nie ma nic do rzeczy. Tzn „hit rate” przy obu ustawieniach był porównywalny (byle był tryb śledzenia ostrości, oczywiście, czyli AF-C). Gdzie więc był problem? To zupełnie inna historia (prawdopodobnie kalibracja obiektywu). Tymczasem wniosek z mojej przygody jest następujący: znaj swój aparat. Wypróbuj wszelkie możliwe ustawienia. Sprawdź, jaki tryb sprawdza się przy Twoim stylu fotografii. Kolejna sprawa to obiektyw. Są wolniejsze i szybsze. Celniejsze i mniej celne. Trzeba dobrze sprawdzić swój „słoik”, zanim zabierze się za fotografowanie czegoś, co się nie powtórzy. Na przykład rajdu. Szkoda by było, żeby jeden głupi przycisk zmarnował tyle dobrych kadrów (och, nie pytaj, ile razy mi się to zdarzyło… milion…). Ale, co ważne, nie wolno ufać nikomu. Nikomu, nawet serwisantowi. Zawsze trzeba sprawdzić samemu. Bo to nie serwisant nie trafi z ostrością na rajdzie, tylko ja. Odpowiedzialność, na koniec dnia, zawsze jest moja.
Statyw czy ręka
Jedni zawsze fotografują ze statywu, inni zawsze fotografują z ręki. Ja jestem gdzieś pośrodku. Lubię mieć pewność, jaką daje statyw (przy okazji daje też możliwości bracketingu, czyli wykonania kilku zdjęć o różnych ekspozycjach i złożenia ich potem w jeden kadr – ale to nie przy panningu, oczywiście), ale lubię też wolność kadrowania, jaką daje ręka. Są też czasem takie sytuacje, w których statywu się po prostu użyć nie da. Choćby próby sportowe. O ile samochód jadący po linii prostej, dokładnie tak, jak poprosisz kierowcę, można śledzić prawie z zamkniętymi oczami (…), o tyle na próbie sportowej trzeba mieć refleks. Ale to serio refleks. Ja swój pożyczyłam od szachisty, ale robię, co mogę. Tutaj jest zdjęcie z próby sportowej na Rajdzie Beskidzkim z lipca 2022 roku. Nie użyłam statywu. Nie miałam na to szans. Po prostu biegałam za samochodami (starając się nie wejść na płytę próby i nie zginąć pod jakimś jaguarem, swoją drogą, piękna by to była śmierć…) i szalałam, żeby nadążyć ze zmianami czas, przysłony (czasem chciałam je „rozmazać”, a czasem „zamrozić”, ale to nie jest tekst o zamrażaniu) i za światłem. Myślałam, że będę szukać „hitrejtu” w piwnicy, a wyszedł zaskakująco dobry. W zasadzie każde auto dostało przynajmniej jedno ostre zdjęcie. Wiele – o wiele więcej, niż jedno.
Nastawy? 1/80 - 1/50 i mocno domknięta przysłona, żeby zrekompensować pełną lampę w środku pogodnego dnia. ISO 100. I najważniejsze: łokcie wciśnięte w biodra, aparat przyłożony sztywno do czoła i pełna ruchomość. Płynne ruchy przy śledzeniu samochodu. To absolutna podstawa przy tego typu nieprzewidywalnych zakrętach, ślizgach i nawrotach.
Wniosek: jeśli ma się możliwość (ochotę), koniecznie trzeba spróbować panningu z ręki. Może się okazać, że efekty będą dużo lepsze, niż się spodziewamy. Ważne jednak, żeby nie poruszać aparatem w górę i w dół. W połączeniu z poziomym ruchem, śledzącym obiekt, poruszenie wertykalne zrujnuje kadr. Zwyczajnie zrujnuje.
Obiektyw i ogniskowa
Pokutuje pogląd, że do panoramowania należy wykorzystywać szeroki kąt. Jak ktoś mi mówi, że coś należy, to dostaję nerwowej wysypki i tak też jest tym przypadku.
Fakt jest taki, że liczy się obrazek. Nie sprzęt. Czasem możesz zmienić obiektyw. Czasem możesz zmienić warunki. A czasem nie możesz ani jednego, ani drugiego i musisz kreatywnie pracować z tym, co masz.
Są obiektywne ograniczenia. Np. szerokość drogi. Jeśli nie jesteś w stanie oddalić się – zwłaszcza jadąc drugim samochodem, albo jeśli stoisz już plecami oparta o ścianę budynku – tak, by złapać w kadrze cały samochód, musisz wymienić obiektyw na szerszy (oczywiście!), lub zmienić kąt. Nie każde zdjęcie w ruchu musi być idealnie pod kątem prostym. Tym bardziej, że z mojego doświadczenia wynika, że im bardziej prostopadle obiekt jest do obiektywu, tym trudniej utrzymać go w ostrości. A jeszcze tym bardziej trudno, im szerszy kąt – i im bliżej stoisz. Oczywiście, to może być efekt tego, że nie miałam do testów każdego jednego obiektywu, jakie nosi Ziemia, tylko Nikkora 50 i szersze i węższe Sigmy, wszystko stałoogniskowe. Jeśli macie inne obiektywy, może macie też inne z nimi doświadczenia. W każdym razie owszem, jeśli musisz być z obiektywnych przyczyn blisko, lepiej mieć szeroki kąt. Czasem plener jest epicki i chcę, żeby tło, mimo rozmycia, było jednak trochę rozpoznawalne. Czasem po prostu samochód jest bardzo duży (raz fotografowałam ciężarówkę…). Tak czy owak owszem, szeroki kąt jest wygodny. Ale długa lufa pozwala na uzyskanie dużo bardziej naturalnych proporcji samochodu i daje coś, co się bardzo niefajnie nazywa „kompresją”. Chodzi o to, że przy wąskiej ogniskowej jest się na tyle daleko od obiektu, że można bardzo efektownie „unieść” w kadrze horyzont, a czasem nawet obciąć niebo. Dzięki temu zdjęcia zrobione długim obiektywem mają kompletnie inny klimat. Zobaczcie, to porównanie zdjęć wykonanych obiektywem 24mm i 105mm.
Back button focus
Na koniec jeszcze muszę wspomnieć o niedawnym w sumie odkryciu. Słuchając, czytając i oglądając fotografów zwierząt czy sportu, wiele razy natknęłam się na radę użycia przycisku z tyłu body do ustawiania ostrości. Normalni ludzie używają do tego migawki. Mniej normalni twierdzą, że migawka powinna służyć wyłącznie do robienia zdjęć, a ostrość – zwłaszcza w akcji – powinno się łapać osobnym przyciskiem. Wypróbowałam i faktycznie, nie wrócę już do migawki. Dlaczego? Ciężko to wytłumaczyć. Mam wrażenie, że przy ostrości przypisanej do migawki aparat czasem nie do końca wiedział, czy łapać ostrość, czy robić zdjęcie. Trochę świrował. Czasami dociskałam migawkę, a on nic, silnik autofocusa warczał tylko, zdezorientowany i z pewnością na mnie wkurzony. Teraz nic takiego nie ma miejsca (zwłaszcza przy ustawieniu trybu na spust migawki – patrz wyżej).
Panoramowanie 10 lat później
Moje podejście przez te kilka lat zmieniło się diametralnie. Od bezmyślnego hołdu „ostrości” do intencjonalnego wykorzystywania ostrości i rozmycia, by uzyskać określony charakter i klimat. Od podejścia „trzeba mieć dużo ostrych zdjęć” do „lepiej jedno, ale świetne”. Od „słuchaj mądrzejszych” do „próbuj sama. Wszystkiego”.
Internety są też pełne przechwałek na temat tego, ile zdjęć można wykręcić ostrych. Szczerzy mówią, że 1-10%. Inni, że nawet 90%. Ba, 95%! Klękajcie narody!
Kiedyś bardzo się tym przejmowałam. Podobnie, jak bardzo się przejęłam, kiedy na pewnym rajdzie pojawił się fotograf z lufą jak moja noga i uznałam, że powinnam po cichutku opuścić pole bitwy, a nie ośmieszać się z moją malutką 50-tką. Na szczęście, kiedy akcja się zaczęła, zapomniałam całkowicie o tych idiotycznych porównywaniach długości (jak dzieci, żeby nie powiedzieć, jak chłopcy…) i zabrałam się za robotę. Kilka tygodni później, kiedy zobaczyłam zdjęcia wykonane tą lornetą, okazało się, że wszystkie są na krótkim końcu (czyli na najszerszej ogniskowej), i w dodatku jeszcze… raczej stoją. Nie, nie długość czyni fotografa. Nie sprzęt. Tylko to, jak się z nim zaprzyjaźnisz.
Wracając do „hitrejtu”: tak, przejmowałam się, że mój odsetek trafień jest tak niski. A potem ktoś mi powiedział: „Jeśli masz za dużo ostrych zdjęć w panoramowaniu, to znaczy, że za mało się starasz”. Po co mi 500 przyzwoitych zdjęć z jednej sesji, skoro żadne nie wywołuje emocji, a samochód na każdym z nich ledwo się kula? Tak naprawdę z jednej sesji muszę mieć zaledwie kilka zdjęć. I tak obróbka każdego zajmie mi długie kwadranse, albo nawet godziny (zależy od dnia, nastroju, układu planet i zwyczajnie, ilości pracy nad kadrem). Ważne, by choć jedno nadawało się do ramki. By choć jedno spowodowało, że klient powie „Ale czad!”. I naprawdę będzie tak myślał.
I jeszcze na koniec chciałabym zwrócić Waszą uwagę na jedną sprawę. Niektórzy traktują fotografię – sama ją tak traktowałam jeszcze bardzo niedawno – jak wyścig techniczny. „O, świetne zdjęcie, ale kółka się nie kręcą” (kręcące się kółka, jak wiadomo, są powszechnie uznawane za wyznacznik dobrego panningu…) – kosz. „Świetne zdjęcie, ale gril nieostry” – kosz. „Ekstra kadr, ale ostrość na kierowcy” – kosz. Nie twierdzę, że ostrość na grilu czy kręcące się kółka są bez znaczenia. Sama jeszcze ciągle potrafię godzinami oglądać zdjęcia w powiększeniu niemal do pojedynczego piksela, żeby z całego szeregu niemal identycznych zdjęć w serii wyłonić najostrzejszego zwycięzcę w celu nagrodzenia pełną obróbką i postprodukcją. Ale zdarzają mi się i takie zdjęcia:
Tak, nie jest ostre. Ale ma w sobie taki niesamowicie radosny klimat, taką rajdową frajdę i wolność, że nie mogłam go wyrzucić. Powiem więcej: to jedno z moich ulubionych.
W pogoni za techniczną perfekcją postarajcie się nie wylać z dzieckiem atmosfery, klimatu i emocji. Tfu, znaczy z kąpielą. Po prostu nie wylejcie tego, co jest w fotografii najważniejsze: czyli tego, jak to zapamiętaliście.