Pracownia Fotograficzna Kath

Jak wygląda praca fotografa na rajdzie, czyli Stardrive 2025

Jak wygląda praca fotografa na rajdzie, czyli Stardrive 2025

– Rezerwujcie sobie pierwszy weekend czerwca – słyszę w słuchawce. Niewiele zleceń cieszy mnie bardziej, niż zaproszenie na rajd pojazdów zabytkowych. Czekały nas 3 dni ciężkiej pracy (dzień prób sportowych, trasa rajdu, konkurs elegancji, wreszcie gala), ale na tym nie kończy się – ani nie zaczyna – praca fotografa. Wiedziałam, że pod znakiem Stardrive upłynie mi praktycznie cały miesiąc.

 

Przygotowanie do rajdu

 

Pierwszym krokiem w przygotowaniu do każdego rajdu jest dokładne zapoznanie z trasą przejazdu. Rajd to najczęściej wiele kilometrów – ten liczył 130 z okładem. Itinerer, czyli książkę z opisem trasy, otrzymaliśmy kilka dni przed rajdem. Pomocą jest zawsze Google street view, ale to narzędzie nie jest doskonałe. Można, owszem, w ten sposób spróbować wytypować miejsca, w których może udać się złapać ciekawe kadry, ale prawda jest taka, że nic nie zastąpi prawdziwego objazdu. Dlatego na miejsce          udaliśmy się dzień wcześniej. Uzbrojeni w itinerer i bardzo przydatną, choć niepozbawioną problemów (wujek Google zawsze uważa, że wie lepiej, gdzie człowiek chce jechać… i którędy…) trasą w nawigacji, wyruszyliśmy w drogę wokół Wrocławia. Objazd trwa długo, bo każde miejsce, które wydaje się dobre, trzeba sprawdzić. Czasem to, co z okien samochodu wygląda dobrze, zupełnie nie zdaje egzaminu w praktyce. Czasem nie ma gdzie zostawić samochodu, czasem nie można wystarczająco oddalić się od jezdni. Czasem bliski plener jest dobry, ale w oddali widać coś nieciekawego. Czasem jest odwrotnie. Czasem miejsce jest świetne, ale najazd (czyli kierunek zbliżania pojazdu) pod dziwnym kątem. Oh, problemów jest multum. Dlatego każde miejsce trzeba sprawdzić: zatrzymać się, zrobić zdjęcie próbne, przemyśleć ekspozycję, czyli kierunek padania światła. Nawet to nie gwarantuje, że zdjęcia w każdej wybranej lokalizacji będą zgodne z oczekiwaniami. Czasem  światło jednak nie pada tak, jak się spodziewaliśmy – bo jest płaski dzień z chmurami, albo są opóźnienia, albo milion innych przyczyn.

Tak zatem spędzaliśmy środę przed mającym rozpocząć się kolejnego dnia rajdem, szukając pleneru (to podobno nazywa się „scouting” :-)). Zbliżając się do Brzegu Dolnego – swoją drogą urokliwe miasteczko – jadący z naprzeciwka suv zahaczył  o nasz pas, praktycznie spychając nas z drogi. Usłyszeliśmy trzask i dziwne szuranie. Pobocze, jak się okazało, było bardzo mocno wymyte i koło wpadło w dziurę. Skrzywiona koncertowo felga przecięła oponę. Idealnie. Przed nami jeszcze połowa trasy, od jutra praca, a my uziemieni na trzech kołach.

Pospiesznie znalazłam w telefonie warsztat wulkanizacyjny, dzwonię. Tłumaczę sytuację, pytam, czy nas przyjmie. Mówi, przyjeżdżajcie, pomogę. Wiecie jak trafić? – pyta. – Pojedziemy na nawigacji – odpowiadam. – Przy warsztacie stoi zielony żuk – podpowiada pan wulkanizator. Nie dosłyszałam – Żuk? – dopytuję. – Żuk, taki stary samochód, wie pani jak wygląda żuk?

Roześmiałam się. – Proszę pana, mój maż ma syrenę, a my tu przyjechaliśmy na rajd zabytkowych pojazdów; tak, wiem, jak wygląda żuk!

Pan wulkanizator przyjął nas niemalże od ręki i po kilku zaledwie kwadransach opóźnienia, mogliśmy wrócić na trasę. Gdyby zdarzyło Ci się złapać gumę w Brzegu Dolnym, stanowczo polecamy Pana Konrada.

 

Wykończeni jak po westernie, po 20 godzinach na nogach, położyliśmy się wreszcie koło północy.

 

Próba sportowa, czyli panning ekstremalny

 

Pierwszy dzień Stardrive to próba sportowa. Próba sportowa, pozwolę sobie dodać, to jedyna legalna okazja dla normalnego zjadacza chleba, żeby poćwiczyć nietypowe zachowania na drodze, jak slalom, beczki, ósemki, i to wszystko na czas. Nie wolno tego robić, bo według „specjalistów” od bezpieczeństwa ruchu drogowego zbytnie panowanie nad samochodem jest… niebezpieczne. Ale ja nie o tym dzisiaj chciałam mówić 🙂

Próba sportowa to rewelacyjna okazja do „poważnego” panningu (więcej o panningu możesz przeczytać w tym tekście), ponieważ samochody nie tylko jadą, ile dała fabryka, ale jeszcze robią szybkie zwroty i widowiskowo się wyginają. Długo robiłam panning tylko prostopadle do toru jazdy samochodu, ale od jakiegoś czasu czuję się coraz bardziej komfortowo śledząc samochód poruszający się także pod pewnym kątem do obiektywu. Dzięki spokojnemu podążaniu obiektywem za konkretnym miejscem – najczęściej jest to po prostu środek grilla – nawet jeśli samochód jest momentami zupełnie na wprost, udaje mi się wykręcić całkiem fajne ujęcia z ostrym przodem i dynamicznie rozmazanym tyłem.

Panning pod kątem, czyli utrzymywania punktu ostrości na grillu, żeby nie wiem jak bardzo kręcił beczki 🙂

Do tego, jeśli ustawię się w odpowiednim miejscu (czasem na wynikowej, ha, nie rób tak nigdy!), udaje się złapać ciekawe przechyły. Kiedy zaczynałam bawić się techniką panningu, bałam się schodzić z czasem poniżej 1/100, może 1/80. Teraz rzadko podnoszę czas otwarcia migawki powyżej 1/20. Dopiero przy tak długim czasie naświetlania można uzyskać naprawdę ciekawe efekty.

W każdym razie ustawienie podczas próby sportowej nie jest wcale łatwe. Z jednej strony trzeba brać pod uwagę kształt próby, czyli przewidzieć, w którym miejscu samochód będzie w najbardziej widowiskowej pozycji. Z drugiej nie bez znaczenia jest tło, bo jeśli próba odbywa się, jak w tym przypadku, na parkingu pod centrum handlowym, niekoniecznie chcemy mieć w tle reklamy i szyldy. Niestety do układanki zawsze dochodzi jeszcze jeden aspekt – światło. Można robić zdjęcia pod słońce, można robić ze słońcem. Ale każda orientacja ma swoje wady i zalety, swoje mocne i swoje bardzo trudne strony. Jednocześnie, panując kadr, trzeba choć pobieżnie rozważyć własne bezpieczeństwo…

Nie da się, oczywiście, wytrzymać w jednym miejscu przez całą próbę sportową, zwłaszcza jeśli samochód jest kilkadziesiąt. Zawsze po kilku przejazdach zmieniam stanowisko, bo powtarzalność kadrów nie jest fajna ani dla mnie, ani dla oglądających. Dlatego generalnie krążę dookoła placu, starając się uzyskać jak najciekawszy kadr pod względem pozycji samochodu, odpowiednio rozmyć kiepskie tło, i do tego nie przepalić nieba (czyli przy odpowiednim doświetleniu tematu – czyli samochodu, nie doprowadzić do prześwietlenia tego, co w kadrze najjaśniejsze, czyli niebo), co zawsze jest pewnym zagrożeniem przy długim otwarciu migawki. Do tego w ten konkretny dzień pogoda dawała się mocno we znaki. Najpierw słońce było pod gęstą, ale cienką pierzyną chmur, które działały jak wielka blenda. Światło padało więc zewsząd, dosłownie oślepiając niezależnie od tego, w którą stronę się obróciłam. Potem chmury się rozeszły i mieliśmy klasykę gatunku samego południa, czyli ostre cienie i mocne kontrasty. Beton ciutkę parzył.

Beton szybko zaczął parzyć. Przewidziałam to – stąd grube, długie spodnie.

Na domiar złego zerwał się straszny wiatr. Muszę przyznać, że ten wiatr, choć wszystkim dał się mocno we znaki, próbując porwać karty i nawet namioty, dla mnie oznaczał dość ciekawe kadry z malowniczo powyginanymi taśmami.

Próba utrzymania daszku na miejscu…

Finalnie wróciłam do hotelu z około 7 tysiącami zdjęć. Wiadomo, że większość tego to nieudane, nieostre zdjęcia z początku i końca serii, ale samo przeglądanie zajmie mi tydzień, wiem o tym z góry.

ZOBACZ GALERIĘ Z PRÓBY SPORTOWEJ

Trasa, czyli panning spacerowy

 

Ktoś mi kiedyś powiedział, że moje zdjęcia nie są „artystyczne”, bo pokazują w większości „jadące autka”. Wzruszyłam wówczas ramionami i zaproponowałam, żeby mój interlokutor spróbował zrobić takie „jadące” zdjęcie, skoro to takie według niego proste.

Wiem, że zdjęcia, takie jak to:

wyglądają na bardzo łatwe do wykonania. Sielski widok, samochód sunie leniwie (no, jak podkręcę migawkę, to mniej leniwie :-)) spokojną wiejską drogą na tle malowniczych maków. Sielanka. Tylko że trzeba tę sielankę najpierw znaleźć, znaleźć miejsce, w którym będzie można spokojnie zostawić samochód, odejść bezszkodowo dla zasiewów (lub swoich nóg, jeśli na łące są np. pokrzywy i jeżyny… bywało i tak…), nie zrobić samą sobą cienia na przejeżdżającym samochodzie – czyli przemyśleć ustawienie słońca względem kierunku przejazdu… i milion innych drobnych spraw. Zatem nie, to nie jest takie proste. Zaręczam. Ja i moje 10+ lat doświadczenia w fotografowaniu rajdów poświadczamy, że znalezienie malowniczej lokalizacji i dopasowanie wszystkich elementów układanki zajmuje czas, sporo planowania i zawsze na koniec jest narażone na różne nieprzewidziane wydarzenia. Raz na rajdzie w specjalnie wybranym miejscu z epickim widokiem na góry w momencie przyjazdu już w dzień rajdu… trwało koszenie. I cóż, takie przypadki też mogą się zdarzyć. Tym razem na szczęście wszystko poszło względnie gładko. Pomijając, że kiedy już uznałam, że pora zmienić lokalizację i zaczęłam iść do auta, wysypał się woreczek ze sporym fragmentem stawki, jadącym jeden za drugim na tzw „lenia”…

Zupełnie inną formą panningu jest coś, co nazywamy „bagażnikiem”. Jedziemy przed fotografowanym samochodem i w odróżnieniu od klasycznego panningu, nie muszę podążać obiektywem za tematem, bo temat jedzie dokładnie za mną. Obiektyw może zatem spokojnie leżeć na ramie bagażnika, a epicki rozmaz tła robi się niejako sam… Ja muszę tylko uważać, żeby obiektyw naprawdę się nie poruszył, a Gabryś (i temat) musi jechać spokojnie, nie wpadać w dziury i nie zmieniać prędkości. Wielu zaskoczonych w ten sposób kierowców szybko się orientuje, co jest grane i pięknie pozuje. Tego typu panning nie jest bynajmniej łatwiejszy do zrobienia niż ten klasyczny – każde najmniejsze poruszenie, każda zmiana odległości fotografowanego samochodu od obiektywu daje zwyczajnie nieostre zdjęcia. Jakość polskich dróg to największy wróg panningu z bagażnika, daję słowo. Dlatego staram się utrzymać jeden samochód w kadrze przynajmniej przez kilka minut, zanim zmienię obiekt. Czasem trafi się niecierpliwy kierowca, który nas od razu wyprzedza i zdjęcie nie jest idealne.

Najczęściej jednak udaje się uzyskać takie kadry, jak ten, jedno z moich ulubionych z całego rajdu:

ZOBACZ GALERIĘ RAJDOWĄ

Konkurs elegancji, czyli fotografia portretowa i reportażowa w jednym

 

Jednym z moich ulubionych zajęć podczas konkursów elegancji jest podglądanie szykujących się załóg. Poprawianie krawatów, naciąganie rękawiczek, pudrowanie nosów.

Takie kadry są dla mnie bardzo ciekawe, bo oddają atmosferę kuluarów przed wjazdem przed jury. To trochę jak z fotografią rajdową… wszyscy widzą efekt końcowy, ale mało kto wie, jak wiele przygotowań wymaga udany reportaż. Podobnie bezwysiłkowy i łatwy wydaje się wygląd załóg podczas konkursu. Nic bardziej mylnego. Dopasowanie każdego elementu stroju czy dodatkowych akcesoriów, tak by pasowały do epoki samochodu, bynajmniej nie jest łatwe. Lubię to uwieczniać, te momenty nerwowego sprawdzania ostatnich detali, czy wszystko jest na miejscu. Jednocześnie lubię znajdować momenty, ciekawe sytuacje, miny, spotkania. To wszystko składa się potem na historię wydarzenia, widzianego ze środka, z epicentrum.

Tutaj – nie tylko tutaj, ale tu szczególnie – cenię sobie dobre, długie szkło. Czasami na konkursie elegancji używam nawet Nikkora 70-200mm, tym razem jednak postawiłam na jaśniejszą (światło siła 1.4) stałkę Sigmy, 105mm. To mój absolutnie ulubiony obiektyw, który pozwala na uzyskanie epickiego rozmycia tła, przy jednocześnie oddaniu rysów twarzy – lub formy tematu, jeśli to samochód czy cokolwiek innego – w miękki, wręcz analogowy sposób.

Ten dzień także nie był szczególnie pogodny. Tym razem słońce było za chmurami znacznie grubszymi, niż podczas prób sportowych – przez większość dnia nie było cienia, a co gorsza tej pięknej, świetlistej lamówki, którą czasem udaje mi się uzyskać, jeśli ustawię temat między obiektywem a słońcem. Za to plener był naprawdę znakomity: pergola przy Hali Stulecia to chyba najlepsze tło dla zabytkowych samochodów. Szkoda, że światło nie współpracowało nieco lepiej tego dnia…

Podczas samego konkursu elegancji zawsze mam dylemat, czy zostać między załogami, które przygotowują się do prezentacji i łapać ciekawe, a czasem po prostu śmieszne momenty… czy też stanąć przy jury i dokumentować przebieg konkursu. Ponieważ słabo wychodzi mi rozdwajanie, część imprezy spędziłam w „kuluarach” – wśród załóg przed i po oficjalnej prezentacji, a część  przy podium, bo okazało się, że byłam sama (do momentu konkursu elegancji oprócz mnie pracowała jeszcze jedna ekipa, więc miałam pewien „wentyl bezpieczeństwa”, by szukać ciekawych kadrów, a nie trwać przy dokumentacyjnym posterunku). Jak zwykle,  moje ulubione kadry to te poza podium…

Moje ulubione zdjęcia sytuacyjne: wmieszaj się w tłum i łap chwile.

Do palety problemów w pewnym momencie doszedł deszcz. O ile deszcz sam w sobie nie stanowi problemu, jeśli chodzi o kadry – zdarzają się naprawdę ciekawe ujęcia z parasolami i w otoczeniu spadających kropel (o ile nie ściągną ostrości, bo i tak bywa, niestety), ale aparaty to sprzęt może i wodoodporny, ale nie wodoszczelny, jak boleśnie nauczyłam się na pewnym Classic Auto Cup. Generalnie wilgoć pod uszczelką na pokrętle może skutecznie zakończyć dzień i dobrze, jeśli tylko skończy się na dokładnym suszeniu. Tego dnia był taki moment, kiedy usiłowałam na równi martwić się o szukanie kadrów, co o bezpieczeństwo sprzętu, a takie dwa zadania na raz raczej nie służą całej sprawie. Wiem, że mogłam założyć na aparaty „pelerynki”, ale wilgoć podcieknięta pod taką folię to tylko jeszcze gorszy problem. Zatem Gabryś gonił mnie z parasolem, a ja w interwałach nerwowo przecierałam pokrętła szmatką.

Łapać kadry czy wycierać aparat?… Łapać, łapać!

Gala, czyli test jasności obiektywu

 

Po takich trzech dniach człowiek ma już tylko ochotę wyłożyć się i wyspać… Ale nie! Jeszcze rozdanie nagród. A na zlotach z udziałem niemal 100 załóg rozdanie nagród trwa i trwa. Zapięłam zawsze skuteczny zestaw, czyli 105 1.4 i 35 1.4. Jak zwykle także, to 105 sprawiła się lepiej. Nie dość, że wyłuskiwała doskonale twarze z półmroku sali, doskonale radziła sobie z trudnym tylnym oświetleniem, to jeszcze ostrzyła doskonale już od pełnej dziury (czyli minimalnej przysłony, 1.4). Zawsze zresztą ostrzy od pełnej dziury. To niesamowicie odpowiedzialny obiektyw. Zawsze w pełnej gotowości do zadań.

Sigma 105 – mój najlepszy przyjaciel w paskudnych oświetleniowo warunkach.

Za to 35, jak to szeroki kąt… chimeryczna i niestabilna. Przy pełnej dziurze jest duża szansa, że ostre nie będzie nic, a i przy domknięciu do 2.0, 2.5 czasem głębia ostrości nie działa w kontekście kąta widzenia (dodajmy, nieco szerszego niż ludzkie – podobno idealnie ludzi kąt widzenia oddaje 42mm). Za to czasem osób na podium było zwyczajnie za dużo, żeby objąć całe towarzystwo teleobiektywem.

Czasem modeli jest za dużo na raz dla teleobiektywu… 🙂

 

Podczas gali są dwa rodzaje zdjęć, podobnie zresztą jak podczas konkursu elegancji: pozowane kadry z pucharami i jury, uśmiechnięte i wygładzone oraz te spontaniczne, wybuchy radości, dziwne miny, zaskoczenie, gratulacje. Oczywiście, moje ulubione  to te drugie.

Lubię łapać spontaniczną radość. Choć w tym przypadku nie wiem, czy była całkiem spontaniczna… zważywszy na modela…

Z bolącymi barkami od dźwigania kilku ładnych kilogramów na każdym przez ponad 12 godzin codziennie od trzech dni, po gali padłam jak długa na łóżko i spałam – z interwałem na podróż powrotną do domu – około 24 godzin.

Czekało mnie około 15 długich dni selekcji i obróbki. Przywiozłam 12000 [czyt. dwanaście tysięcy. Tak.] kadrów – finalnie galeria przekazana klientowi liczyła ponad tysiąc zdjęć.

 

Nie mogę się już doczekać kolejnego rajdu!

 

ZOBACZ GALERIĘ Z KONKURSU ELEGANCJI I GALI

Spotkajmy się online